Wspomnienia Kazimierza Kisielewa

Pamiętam zdarzenie z jednego z rajdów. Był to pierwszy dzień wędrówki, po całonocnej, męczącej podróży pociągiem, godzina 10 wieczorem, już po wzięciu prysznica. Nagle przychodzi do mnie Michał Węgrzycki i mówi, że grupa, która miała dojść później do schroniska, nie może znaleźć szlaku, bo zrobiło się ciemno i pada deszcz. Dzwonią, aby po nich wyjść. Ubieramy się. Szybki, energiczny marsz z czołówkami, w deszczu, w dół po błotnistej drodze czerwonym szlakiem. Po 30 minutach jesteśmy już w Rabce, ale po drodze nikogo nie spotykamy. Zasięgu w telefonach, jak zwykle w takich sytuacjach, nie ma. Cóż, zmęczeni, przemoczeni i ubłoceni wracamy do schroniska. Tam dowiadujemy się, że grupa na szczęście jednak odnalazła szlak i dotarła przed nami. Zastanawiamy się, jak to możliwe, gdzie ich przeoczyliśmy. No cóż, okazało się, że poszli czarnym szlakiem, tylko dzwoniąc do nas po pomoc, zapomnieli nam o tym powiedzieć...